niedziela, 2 marca 2014

22. Impreza i sukces?

— Kluczy za... — Victoria przerwała, bo osoba, znajdująca się za drzwiami w ogóle nie przypominała jej matki.  — Yyy...
— Mogę? — Piotr stał w progu z wielkim bukietem czerwonych róż w ręce.
— Jasne. — Viki niechętnie wpuściła go do środka.
Mężczyzna rozejrzał się po mieszkaniu.
— Hany nie ma? — zapytał po chwili.
Nie widać?
— Nie, nie ma.
— Mhm... — Chirurg za bardzo nie wiedział o czym ma rozmawiać z Victorią, zresztą ona sama nie garnęła się do rozmowy.
— Gdzie mogę to dać? — Wskazał na kwiaty, dla których kolejne minuty bez wody mogły okazać się zabójcze.
— Do wazonu. — Miała w głowie całkiem inną odpowiedź, ale wolała zostawić ją dla siebie.
Uprzedzając kolejne pytanie Piotra, które zapewne brzmiałoby A gdzie jest wazon?, poszła do kuchni, wyjęła z szafki podłużne szklane naczynie, nalała do niego wody i wróciła do pokoju.
— Dzięki. — Włożył róże do wazonu i przez chwilę uważnie przypatrywał się dziewczynie. — Ty jeszcze nie gotowa?
Trzeba było nie przychodzić, nie musiałabym ci otwierać drzwi i tu z tobą stać..
— Jak widać.
— To było pytanie retoryczne.
— Naprawdę? — Chyba każdy zauważyłby sarkazm przeszywający każdą głoskę tego pytania.
Piotr nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w tej samej chwili obydwoje usłyszeli zgrzyt zamka w drzwiach. Viki odetchnęła z ulgą i nie mówiąc nic skierowała kroki do swojego pokoju.
— Hej. — Hana, wchodząc do pomieszczenia, zauważyła Piotra. — Już jesteś?
— Jestem, jestem. — Uśmiechnął się mężczyzna. — Ślicznie wyglądasz. — Podszedł do ukochanej i objął ją w pasie.
— Wzajemnie. — Hana uśmiechnęła się do chirurga i zarzuciła mu swoje ręce na szyję.
Piotr przyciągnął kobietę bliżej siebie. Ich czoła spotkały się, a chwilę później usta uczyniły to samo.
— Rozumiem wszystko, ale TO moglibyście sobie odpuścić. — Victoria stanęła w drzwiach kuchni, z niesmakiem patrząc na rozgrywającą się przed jej oczami scenę.
— Trzeba było nie wchodzić — mruknęła Hana, uwalniając się z objęć Piotra. — Gotowa?
— A nie widać?
— Idziemy? — Lekarka starała się zignorować sarkazm zawarty w wypowiedzi Victorii.
Dziewczyna chciała odpowiedzieć czymś niemiłym, ale ubiegł ją Piotr, który potwierdził i skierował swoje kroki do przedpokoju, w którym znajdowały się kwiaty. Hana na chwilę spojrzała na Viki. Jej wzrok mówił Zachowuj się, na Victoria jedynie przewróciła oczami.
— Jasne — mruknęła pod nosem.

— Wiki! — wrzasnęła Agata, z niecierpliwieniem wyczekując swojej najlepszej przyjaciółki.
— Już idę! — Głos Rudej rozbrzmiał echem nie tylko w głowie internistki.
— To się pośpiesz, bo zaraz się spóźnimy!
— Przecież mówię ci, że idę!
— Panna młoda nie powinna spóźnić się na swój własny ślub! — Tym razem słowa Agaty pozostały bez odpowiedzi.
Pięć minut później, zdenerwowana blondynka pchnęła drzwi do pokoju przyjaciółki.
— Wiki! Idzie... — urwała, widząc siedzącą rudowłosą. — Co się stało? — zapytała, przerażona dostrzegając łzy w oczach kobiety.
Usiadła obok Wiktorii i bez słowa czekała na jakąkolwiek jej reakcję. Rudowłosa jednak wbiła swój wzrok w suknię i ani myślała go podnieść. Jedną ręką mięła rąbek swojego ubioru, drugą natomiast bębniła jakiś dziwny rytm na kolanie.
— Ja... — zaczęła wreszcie. — Ja po prostu...
— Wiki! Nawet nie mów, że się denerwujesz. — Młoda pani chirurg jedynie skinęła głową. — Ty? — W głosie blondynki pobrzmiało zdumienie.
— Nie, sukienka — mruknęła zirytowana rudowłosa. — Tak, ja! — Prawie krzyknęła, widząc wyraz twarzy Woźnickiej. — I co w tym dziwnego?
— Hej, spokojnie. — Agata uśmiechnęła się lekko, chcąc dodać otuchy przyjaciółce.
— Spokojnie? Jak mam być spokojna, Agata?!
— Bo nie masz się o co martwić.
— Przemek...
— Przemek cię kocha — stwierdziła oczywistość internistka.
— Ale Blanka...
— Blanka też bardzo go lubi, a on traktuje ją prawie jak córkę — westchnęła z irytacją Woźnicka.
Ile razy już o tym rozmawiały?
— Hana... — Wiki spróbowała ostatni raz.
— Tak, tak, zaraz mi powiedz, że to Borys ma wpływ na twoją decyzję! Wiki, przecież wszyscy się cieszymy, że ty i Przemek wreszcie będziecie szczęśliwi... — dodała Agata łagodniej.
— Ale... Przecież małżeństwo, rodzina... To wielka odpowiedzialność!
— Zawsze możesz wziąć rozwód.
— No dziękuję ci bardzo za pocieszenie! — Wiki jednak nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy.
— Do usług, a teraz chodź, zanim rozwalisz sobie efekt kilkugodzinnej pracy mojej i Hany — powiedziała Woźnicka, wymownie patrząc na makijaż rudowłosej.
— To ja zaraz podejmę najważniejszą decyzję mojego życia, a ty martwisz się o mój makijaż?!
— Tak, martwię się o twój makijaż, a teraz chodź bo jeszcze od tych przemyśleń się rozmyślisz. — Agata wstała, a po chwili Wiktoria zrobiła to samo.
— Właśnie, najwyżej się rozmyślę... Zawsze lepsze to niż sugerowany rozwód!
— Najlepiej nie rób ani tego, ani tego, tylko już chodź, bo się spóźnimy. — Internistka uśmiechnęła się i wskazała przyjaciółce drzwi, na co ta tylko przewróciła oczami.
— Dziękuję — szepnęła jeszcze Wiki i obie kobiety wyszły.

Pół godziny później już znajdowały się przed kościołem. Goście byli już w środku, więc wystarczyło tylko wejść do budynku. Agata uśmiechnęła się do przyjaciółki, a potem pomachała ojcu Wiktorii, który już do nich szedł.
— Gotowa? — zapytał z uśmiechem mężczyzna, biorąc córkę pod ramię.
Wiki jedynie skinęła głową, nie będąc pewną, czy głos jej nie zawiedzie.
— Ślicznie wyglądasz — skomplementował ją ojciec, patrząc na sukienkę kobiety.
Suknia była śnieżnobiała, jednoczęściowa, z organtyny, w poprzeczne plisy zbiegające w efektownie układający się tren z możliwością podpięcia. Gorset był sznurowany, a u dołu sukni znajdowała piękna koronka ozdobiona koralikami i kryształkami, dodatkowo halka na dole i kremowe bolerko. Włosy upięte były w kok, a kilka kosmyków luźno spływało po bokach twarzy. Do włosów był wpięty welon. Delikatny makijaż doskonale pasował do hiszpańskiej urody młodej kobiety. Wiktoria wzięła głęboki oddech i trzymając ojca za ramię, weszła do kościoła. Oczy wszystkich zwróciły się na nią, ona jednak patrzyła na jedną osobę. Na Przemka. Stanęła naprzeciwko ukochanego. W ciszy słuchali słów księdza, dopóki nie nadszedł moment złożenia przysięgi.
— Ja, Przemysław Maciej Zapała, biorę sobie ciebie, Wiktorio Manuelo Consalido, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
- Ja, Wiktoria Manuela Consalida, biorę sobie ciebie, Przemysławie Macieju Zapała, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
Ich oczy spotkały się na krótką chwilę. Przemek uśmiechnął się i wziął obrączkę.
— Wiktorio, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego — powiedział, a jego głos brzmiał niezwykle poważnie.
— Przemysławie, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. — Wiktoria delikatnie wsunęła obrączkę na palec chłopaka.
— Możecie się pocałować — ogłosił z uśmiechem ksiądz.
Młoda para od razu wykonała to jakże miłe polecenie.

Agata rozejrzała się po tańczących parach. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy dostrzegła Wiktorię i Przemka, przytulonych do siebie. Kobieta położyła głowę na ramieniu ukochanego, z iskrzącymi oczami słuchając słów, które Przemek szeptał jej do ucha. Wyglądali na szczęśliwych i zakochanych, czyli właśnie tak, jak powinno wyglądać młode małżeństwo. Agata wbrew sobie poczuła nutkę zazdrości, za którą od razu się zganiła. Przecież miała świetną pracę, przyjaciół, dziecko w drodze... Brakowało jej tylko faceta. Ale czy nie za dużo chciała?
— Widzę, że nie tylko ja nie lubię tańczyć. — Kobieta drgnęła, słysząc czyjś głos.
Podniosła głowę tylko po to, by natrafić na niebieskie tęczówki pewnego kardiologa.
— Brak odpowiedniego partnera również się do tego przyczynia — stwierdziła internistka z rozbawieniem, patrząc jak Robert zajmuje miejsce po przeciwległej stronie stołu.
— Więc co powiesz na taniec? — Robert uśmiechnął się, jednocześnie z napięciem patrząc na Agatę.
— To nie jest moja mocna strona, mimo wszystko. — Blondynka zaśmiała się, starając się ukryć lekkie podenerwowanie.
— Taniec? Nie może być tak źle. — Kąciki ust mężczyzny lekko drgnęły.
— Nie wiesz, co mówisz. — Internistka pokręciła głową.
— To się przekonam. Chodź. — Robert wstał i wyciągnął rękę w stronę Agaty. — Idziesz?
— Idę. — Blondynka wstała, przyjmując rękę kardiologa.
Mężczyzna zaciągnął internistkę na parkiet.
— Wcale nie tańczysz tak źle — stwierdził brunet po krótkiej chwili.
— Naprawdę? — W głosie Agaty rozbrzmiało rozbawienie.
— Owszem. Ale jeśli chcesz się poprawić, to może jeszcze jeden taniec?

Hana oparła głowę na ramieniu Piotra. Leciała jakaś wolna piosenka.
— Jak ci się podoba? — Głos chirurga przerwał tę chwilę ciszy.
— Jak mi się podoba? No podoba mi się, podoba, bardzo fajnie jest...
— Nasze będzie lepsze, zobaczysz.
— Mam to traktować jak oświadczyny? —Kobieta zaśmiała się, jednocześnie czując przyśpieszone bicie serca.
— A chciałabyś?
— Wiesz, to zależy od pierścionka, jakby był ładny, to może... — Uśmiechnęła się.
— No to załóżmy, że będzie ładny, chciałabyś?
— Pierścionek? Zawsze! — wykrzyknęła z entuzjazmem.
— Hana, pytam serio... — Piotr przewrócił oczami.
— No dobrze, to najpierw się oświadcz a potem porozmawiamy... Tylko pamiętaj, pierścionek ma być ładny — powiedziała poważnie.
Piotr już miał coś odpowiedzieć, gdy muzyka nagle ucichła, a na środek wyszła Wiktoria z zamiarem rzucenia welonu. Za nią ustawiła się Agata i kilka innych dziewczyn, a nawet Blanka z Viki. Hana została przy Piotrze. Nie przepadała za tymi wszystkimi ślubnymi przepowiedniami, a dokładniej... Ani trochę w nie nie wierzyła. Zamiast tego zaczęła przyglądać się swojej córce... Viki miałaby kiedyś wyjść za mąż, założyć rodzinę, mieć dzieci... Jakoś nie mieściło jej się to w głowie. Chwilę później coś wyrwało ja z rozmyślań: prosto w ramiona doktor Goldberg wpadł welon.
— Możesz stać z boku, ale przeznaczenie i tak cię dopadnie! — Usłyszała czyjś głos, ale nie zdążyła zobaczyć do kogo należał, bo na sali rozległy się brawa.
— Może złapany welon to dobry znak? — szepnął do niej Piotr.
— Dobry znak na co?
— Na zmiany, zmiany na lepsze.
— Zmiany... — mruknęła Hana. — Mam się bać?
— Nie, dlaczego? — zdziwił się Piotr.
— Tak poważnie to zabrzmiało...
— Tylko ci się wydaje... — stwierdził mężczyzna, uśmiechając się.
— No mam nadzieję, że tylko mi się wydaje.
— Więc w czym problem, pani doktor? — zapytał ze śmiechem.
— W niczym, panie doktorze. — Hana przewróciła oczami.
— W takim razie, zapraszam na parkiet. — Chirurg złapał Hanę i pociągnął ją w stronę innych tańczących par.

Victoria siedziała przy oknie w kuchni. Czekała na Hanę, która powinna już wrócić prawie godzinę temu. Usłyszała trzask zamka i chwilę później doktor Goldberg znalazła się w pomieszczeniu, w którym aktualnie przebywała jej córka.
— O, już jesteś? — zapytała szatynka z sarkazmem.
— Jestem...
— Randka się nie udała?
— Randka?
— A to przepraszam, może ty to inaczej nazywasz... Spotkanie?
— O co ci znowu chodzi? — Hana spojrzała na córkę z irytacją.
— Mnie? O nic. Po prostu pytam... — Victoria niby obojętnie wzruszyła ramionami.
— Właśnie widzę, że o nic — mruknęła z przekąsem.
— A może to ja powinnam zapytać, o co ci chodzi?
— Ciężki dzień w pracy.
— Jaasne — mruknęła. — Dzwoniłaś do babci?
— Nie dzwoniłam, jeszcze.
— A kiedy masz zamiar to zrobić?
— Nie wiem. Przecież ty też możesz to zrobić. — Hana spojrzała na córkę.
— Ale babcia chciała gadać z tobą. — Viki po raz kolejny wzruszyła ramionami.
— Jutro, okej?
— A po co mi to mówisz?
— Bo się pytasz? — Hana przewróciła oczami. — Zawsze musisz się czegoś przyczepić? — dodała zirytowana.
— Ja? — Dziewczyna spojrzała na matkę z doskonale udanym zdziwieniem.
— Tak, ty. Coś powiem - źle. Coś zrobię - źle. I na odwrót - też źle. Naprawdę musisz tak traktować własną matkę? — W głosie kobiety pojawiła się gorycz.
— A ty naprawdę sądzisz, że te jedne wakacje cokolwiek zmieniły?
— Nie wiem. Ale, skoro tak... To po co w ogóle tu przyjeżdżałaś? Bo miałam głupią nadzieję, że właśnie coś zmienić... — Hana zamknęła oczy.
— Naprawdę? To ty mnie miałaś w dupie przez ostatnie dwa lata i naprawdę sądzisz, że przyjechałabym tu z własnej woli?
— Ja? Listy, maile, telefony... To ty to odtrącałaś przez cały czas. — W głosie lekarki pojawiła się wściekłość.
— A ty po ilu sobie odpuściłaś? Tygodniu, dwóch?
— Bo myślisz że łatwo byłoby mi słuchać, że cię „dręczę”? Nie chciałaś to nie, więc teraz nie miej do mnie o to pretensji.
Hana doskonale wiedziała, że Victorii nie chodziło tylko o to, ale za wszelką cenę nie chciała poruszać TEGO tematu. Nie teraz. Może... Może kiedyś.
Ich „rozmowę” przerwał dźwięk telefonu. Kobieta spojrzała na wyświetlacz. Mama. Czyli to jednak było coś pilnego... Wyszła z kuchni. Do uszu Victorii dobiegały od czasu do czasu pojedyncze słowa, ale nie umiała ich zinterpretować. Po chwili Hana wróciła do pomieszczenia. Miała dziwną minę.
— Zostajesz — powiedziała niemal bezbarwnym głosem.
Jedyną rzeczą, która zdradzała jej zdenerwowanie, były oczy, które z napięciem wpatrywały się w Viki.
— Niby gdzie? — zapytała dziewczyna, chociaż była pewna, że doskonale wie, o co chodzi jej matce.
— Tutaj?
— Chyba cię nie rozumiem...
Rozumiała. Aż za dobrze.
— Zostajesz w Polsce, u mnie, teraz rozumiesz?
— Nie, nie rozumiem.
— Czego nie rozumiesz?
Dlaczego nawet na zwykłą rozmowę z Victorią brakowało jej cierpliwości?
— Dlaczego mam tu zostać?
— Babcia uznała, że tak będzie lepiej.
— Naprawdę? — Dziewczyna nie umiała się powstrzymać od sarkazmu.
— Tak.. I chyba ma rację, w końcu jesteś moją córką...
— Dziękuję, miło, że uświadomiłaś mi ten fakt, że jednak mam matkę.
— Zawsze ją miałaś. — Hana starała się nie okazywać żalu w swoim głosie.
— Przez ostatnie dwa lata jakoś tego nie zauważyłam.
— Ile razy mam ci jeszcze mówić, że sama nie chciałam, żeby to tak wyglądało? Nie dałaś mi wyboru...
— A teraz wy nie dajecie go mi, tak? — zapytała, jakby dla upewnienia.
— Victoria...
— Tak?
— Dlaczego ty zawsze musisz postawić na swoim? — wybuchła wreszcie Hana. — Czemu nigdy nie chcesz mnie do końca wysłuchać? Czy to jakaś kara, do cholery?! —Ostatnie słowa wypowiedziała niemal szeptem.
— A dlaczego to ja cię mam wysłuchać? Chyba każdy mówił mi, że to ja powinnam z tobą porozmawiać, „wysłuchać cię”... Dlaczego ty w stosunku do mnie nigdy tego nie zrobiłaś?! — Victorii również puściły nerwy.
— A pozwoliłaś mi na to kiedykolwiek? Nie byłam i nie jestem idealna, ale się staram, staram się jakoś to ogarnąć. Za każdym razem mnie od siebie odpychasz, jak długo to będzie trwało, możesz mi powiedzieć? — zapytała lekarka, już nawet nie ukrywając bólu w swoich oczach.
— Może sama powinnaś odpowiedzieć sobie na to pytanie?
— Próbuję... — szepnęła Goldberg. — Od początku twojego przyjazdu, widocznie mi nie wychodzi. Może pomożesz?
Przez dalsze kilkadziesiąt sekund milczały... Słychać było jedynie nerwowe bicie ich serc. Tak naprawdę żadna z nich nie wiedziała, co powiedzieć, jak zareagować... Ta z pozoru spokojna sytuacja stawała się coraz bardziej nie do zniesienia. Na ruch zdecydowała się Victoria, postanowiła to zakończyć w najprostszy sposób... Ostatni raz zmierzyła wzrokiem Hanę i energicznym krokiem wyszła do swojego pokoju na końcu zatrzaskując drzwi. Lekarka stała dalej na środku salonu, gdzie chwilę temu, w bardzo „spokojny” sposób, rozmawiała z córką. Łzy w zasadzie same cisnęły jej się do oczu, lecz próbowała je powstrzymać z postanowieniem, że musi być silna, by jakoś pokonać problemy i dojść w końcu do porozumienia z Viki... To w tej chwili była najważniejsza rzecz dla niej... Wiedziała, że będzie ciężko, że kiedyś będą musiały porozmawiać o TYM... Porozmawiać o NIM. Ale... To jeszcze nie teraz.

Agata Woźnicka szła właśnie korytarzem. Miała ciężki przypadek pacjenta po zawale. Do tego teraz doszły zaburzenia rytmu serca... Musiała go skonsultować z kardiologiem. A jedynym kardiologiem w ich szpitalu był Robert. Robert... Nie wiedziała, o co mu chodzi, nie umiała rozgryźć jego zachowania. Ale... Musiała przyznać, że się jej podobał. Miły, przystojny, dowcipny. Tylko, czy to miało jakikolwiek sens?
Blondynka szybko porzuciła te myśli, gdy tylko stanęła przed gabinetem Roberta. Wzięła głębszy oddech, cicho zapukała i lekko uchyliła drzwi.
— Mogę? — zapytała, wchodząc do środka.
Mężczyzna, gdy tylko usłyszał jej głos, uśmiechnął się i podniósł głowę znad wypełnianych właśnie papierów.
— Jasne.
— Muszę skonsultować z tobą pacjenta... — wyjaśniła, zamykając drzwi. — Zobacz — dodała, podając mu wszystkie wyniki badań, jakimi dysponowała.
Robert wziął od blondynki dość pokaźny plik kartek i zaczął z uwagą je przeglądać.
— Z tego na razie nic konkretnego nie wynika, będę musiał go zbadać... — westchnął, oddając Agacie wyniki.
— Leży na siódemce. — Blondynka pozwoliła sobie na delikatny uśmiech.
Już po chwili znajdowali się przed wspomnianą wcześniej salą. Robert wszedł do środka, podczas gdy Agata została na korytarzu. Nie minął nawet kwadrans, gdy kardiolog wrócił z powrotem.
— Wygląda na to, że to chwilowe niedokrwienie serca, dość często spotykane po zawale, szczególnie tak rozległym. Po podaniu leków powinno się ustabilizować.
— Mam taką nadzieję. Dzięki. — Internistka podeszła do niego bliżej. Zawahała się lekko, ale w końcu cmoknęła go w policzek.
— Nie ma za co. — Uśmiechnął się. — Przyjdę jutro, sprawdzę, czyli leki pomogły.
— Jasne, w razie czego jesteśmy w kontakcie.
— Agata...
Zawahała się. Nie była pewna, co Robert chce jej powiedzieć. Wygłupiła się tym pocałunkiem?
— Tak?
— Może dasz się gdzieś zaprosić? — W jego głosie pojawiło się napięcie.
— Gdzieś? — Ulżyło jej, ale i tak w jej głosie dało się słyszeć podenerwowanie.
— Na kolację. Do tej nowej restauracji.
— Kusząca propozycja...
— Więc? — Mężczyzna spojrzał na nią z uwagą.
— Zgadzam się. — Na ustach blondynki pojawił się lekki uśmiech.
— Będę po ciebie o dziewiętnastej.
— Nie spóźnij się. — Siłą powstrzymała śmiech.
— Do zobaczenia. — Zaśmiał się na odchodne i każde z nich skierowało się do swoich pacjentów.

W tym samym czasie Piotr szukał Hany. Potrzebował z nią skonsultować pacjentkę, którą miał operować. Wszedł do lekarskiego, mając nadzieję, że tam zastanie kobietę. W pomieszczeniu był jednak tylko Sambor, który przeglądał jakieś papiery.
— O, cześć, Hany nie ma? — zapytał, by się upewnić.
— Jak widzisz, nie ma... Coś pilnego? Może przekazać, jak ją spotkam? — Mężczyzna podniósł głowę znad wyników badań.
— Nie, dzięki, poradzę sobie — mruknął Piotr i wyszedł na korytarz.

Tymczasem Hana szła korytarzem. Nie zwracała uwagi na mijanych dookoła ludzi, gdyż jej myśli zaprzątała tylko jedna osoba. Victoria. Z zamyślenia wyrwał ją Piotr, na którego omal by nie wpadła.
— O, Hana, szukałem cię. — Uśmiechnął się brunet. — Mam sprawę. Chodzi o jedną z moich pacjentek, Kowalczyk.
— W czym problem?
— Kamica żółciowa. Był kolejny atak, trzeba operować. Problem w tym, że ona jest w trzydziestym tygodniu ciąży — westchnął. — Spójrz proszę na jej wyniki, chcę mieć pewność, że możemy operować — dodał.
— No dobra, pokaż. — Hana wzięła od mężczyzny dość pokaźny plik kartek i zaczęła je uważnie przeglądać. — Cóż... — mruknęła wreszcie, wręczając mu wyniki z powrotem. — Szczerze, to mogłyby być lepsze, ale przeciwwskazań do operacji nie ma. — Wymusiła na swojej twarzy uśmiech.
— Jasne, dzięki... — Chciał już odejść, ale gdy zauważył wymuszony uśmiech Hany i jej jakby smutne spojrzenie, zrezygnował. — Jeszcze jedno pytanie. Stało się coś? Chodzisz taka zamyślona...
— Nie, nic się nie stało — zaprzeczyła natychmiast. — Wszystko jest w porządku... — dodała, uciekając wzrokiem.
— Moja męska intuicja podpowiada mi, że chyba nie bardzo.
— Męska intuicja?
— Wątpisz w nią?
— Nie, no... Gdzieżbym śmiał. — Hana uśmiechnęła się przelotnie.
— A tak na serio teraz, co się stało?
— A tak na serio to kolejny raz pokłóciłam się z Viki... Mam dosyć... — zamknęła oczy i lekko odchyliła głowę.
— Chyba to coś poważniejszego, skoro tak cię przygnębiło... — Piotr uważnie przyjrzał się ukochanej.
— Mam wrażenie, że Viki wolałaby mieć inną matkę. — Wyrzuciła z siebie Hana. — Taką, która by się nią zajmowała i była przy niej zawsze.
— Proszę cię, nie załamuj się tak. To nie o to chodzi — westchnął, zastanawiając się jak dalej dobrać słowa. — Viki po prostu wyrzuca całą złość na ciebie, nie jest jej łatwo, ale z czasem będzie lepiej, musisz to jakoś przetrwać.
— A czy mi jest łatwo? — zapytała retorycznie, odgarniając z twarzy zbłądzony kosmyk włosów. — Naprawdę żałuję tego, co było kiedyś i staram się zrozumieć Viki, ale ostatnio mi to nie wychodzi. Ja już nie mam siły, proszę ją tylko o jedno, żeby postawiła się na moim miejscu.
— Daj jej czas. Sobie też. Może to banalnie brzmi, ale to chyba jest teraz najlepsze. Jedyny plus całej tej sytuacji to fakt, że masz jakiś kontakt z córką... — Gawryło posłał Goldberg ciepły uśmiech.
— No tak, jakiś mam, ale chyba nie o takim marzyłam — westchnęła szatynka.
— Pamiętaj, tylko się nie poddawaj. Walcz o nią.
— Ciągle walczę. Jest uparta...
— Ma to po tobie z pewnością. — Piotr zaśmiał się, chcąc rozładować sytuację.
— Tak... Zrobiłabym wszystko byleby było dobrze między nami.
— Będzie dobrze, zobaczysz. — Piotr chciał ją objąć, jednak w tym momencie podeszła do nich pielęgniarka.
— Pani doktor, jest pani proszona na salę.
— Dobrze, już idę. — Pielęgniarka odeszła, a Hana zwróciła się do Gawryły. — Dziękuję, Piotr... Mam nadzieję, że to, co powiedziałeś się sprawdzi. Muszę iść.
— Do zobaczenia później. — Uśmiechnął się na odchodne chirurg.

Punkt dziewiętnasta w hotelu rezydentów rozległo się pukanie do drzwi. Prawie natychmiast zostały one otwarte przez Agatę.
— No proszę... Nie za wcześnie, nie za późno. Idealnie. — Uśmiechnęła się.
— Gotowa?
— Oczywiście. — Kobieta wyszła, wcześniej zamykając za sobą drzwi.
Doszli do samochodu kardiologa. Ten uśmiechnął się i jak przystało na dżentelmena, otworzył przed blondynką drzwi. Już po parunastu minutach dojechali na miejsce. Wysiedli i skierowali swoje kroki do wnętrza restauracji. Zajęli jeden z ostatnich wolnych stolików. Szybko wybrali coś do jedzenia i złożyli zamówienie.
— Może nie powinno być pytania, ale... Jesteś sama?
Agata powoli przeniosła wzrok na Roberta. Cholera.
— Yyy... — Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. — Sądzisz, że byłabym tu z tobą teraz, gdybym nie była sama? — zapytała wreszcie, z największą uwagą wpatrując się w kant stołu.
— Wolałem się upewnić. — Zanim przejdziemy do poważniejszych rzeczy.
— Jasne...
— A ojciec dziecka? — Mógł darować sobie to pytanie, ale...
— Wyjechał.
— Tak po prostu? — Zamknij się, idioto, przecież widzisz, że nie chce o tym rozmawiać...
— To dłuższa historia... — mruknęła wreszcie.
— Opowiesz mi kiedyś?
Agata spojrzała na niego. Właściwie.... Co miała do stracenia? Wzięła głębszy oddech i, ciągle zapatrzona w stół, zaczęła swoją opowieść.
            — Wyjechał... — dodała na zakończenie. — Nie wiem, co się dzieje z nim teraz, nie chcę wiedzieć... — W jej oczach pojawiły się łzy, które usilnie starała się hamować.
— Przepraszam...
— Ty? Przecież nie masz za co. — Kobieta spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem.
— Nie powinienem pytać.
— A ja nie musiałam ci odpowiadać — Uśmiechnęła się.
— Racja... — Nie powiedział nic więcej, gdyż właśnie w tym momencie kelner przyniósł zamówione przez nich dania.
Reszta wieczoru minęła im już w przyjemniejszej atmosferze.
— Wracamy? — zapytał, gdy zegarek wskazywał już dwudziestą trzecią.
— Um, jasne.
Wstali i wyszli, wciąż wesoło rozmawiając. Na dworze było dość ciepło, więc postali jeszcze chwilę, nim oboje weszli to samochodu. W drodze powrotnej ciągle kontynuowali rozmowę, tak samo jak przez następne pół godziny w samochodzie, gdy już dojechali pod hotel.
— No to... Dzięki za miły wieczór — powiedział Robert, gdy Agata zaczęła zbierać się do wyjścia.
— To ja dziękuję. — Z twarzy blondynki ciągle nie znikał uśmiech. Dawno się tak dobrze nie bawiła, musiała to przyznać.
— Powtórzymy to kiedyś?
— Z miłą chęcią. — Zaśmiała się.
— W takim razie, do jutra.
— Do jutra. — Sama do końca nie wiedziała, co ją tknęło, ale przybliżyła swoją twarz do twarzy kardiologa i musnęła wargami jego usta.

On lekko mówiąc był zaskoczony, ale odwzajemnił pocałunek. Zaczęło mu zależeć na tej kobiecie coraz bardziej...

************
Może się nawet nie będę tłumaczyć... 
Anonimowy, cóż, owszem, opowiadanie jest na forum, ale w tym jest mnóstwo błędów, które muszę i chcę poprawić, co zajmuje mi dość dużo czasu, poza tym zbliżamy się do końca tego, co na forum jest, więc dalsze rozdziały będą już za niedługo tymi 'nowymi', a te trzeba najpierw napisać, a trochę opornie to idzie. W każdym razie mogę jedynie przeprosić za zwłokę. Prosiłeś/aś o link - http://forum.tvp.pl/index.php?topic=117462.330.
Kilku z Was pytało, dlaczego Agata? Bo tak. Rozdziały są naprawdę długie, a  pisanie ciągle o Hanie i Piotrze... W końcu brakłoby pomysłów, więc czasami będzie się coś takiego pojawiać. 

Anja & kinina

10 komentarzy:

  1. Fajnie, że piszesz też o innych. Czytanie ciągle o Hanie i Piotrze jest nudne fajnie by było, gdyby było więcej o innych.
    A tak wgl to bardzo podobają mi się twoje opowiadania =>

    OdpowiedzUsuń
  2. okej, to w takim razie cierpliwie będę czekac na nexty tutaj, bo warto ;)
    ja tam bym mogla tylko o Hanie i Piotrze, ale i innych bohaterow strawie ;p
    mam nadzieję, że next będzie prędko, bo zżera mnie ciekawosc o co chodzi o TEGO typa ;D

    L.

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialna część ! Czekam jak najszybciej na nexta ! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest super!!! Jestem ciekawa co jeszcze wymyślisz ? <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Brak słów ;))

    OdpowiedzUsuń
  6. proszę o częstsze nexty!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. bardzo mi smutno, że nie ma naexta juz tak dlugo :(

    OdpowiedzUsuń
  8. super <3 kiedy next?

    OdpowiedzUsuń
  9. Kolejny rozdział powinien ukazać się w przyszłą sobotę :) Wiem, że możecie być zawiedzeni tak długim okresem oczekiwania, ale naprawdę, szkoła średnia to nie przelewki, do tego każdy ma przecież jakieś życie osobiste. Za niedługo już święta, potem weekend majowy i matury, więc będzie trochę więcej czasu, żeby coś dodać, także być może rozdziały pojawią się wtedy częściej, ale nie chcę niczego obiecywać. Musicie niestety uzbroić się w cierpliwość :)

    OdpowiedzUsuń